środa, 29 sierpnia 2012

10. CUŚ, czyli Cel Uświęca Środki.

- Myślicie, że to kolejna ofiara naszego mordercy?
- Szczerze, to nie. Sądzę, że to ofiara innej osoby ewentualnie ofiara alkoholu lub wieku.
Zadzwonili po ekipę, lekarza i do domu pogrzebowego. Chłopaki z pogrzebowego pojawili się szybko. Zapakowali ciało w czarny worek, władowali do karawanu i odjechali. Lekarz po wstępnym badaniu potwierdził ich przypuszczenia. Również stwierdził, że zmarł on z wychłodzenia, przebywał na dworze około 48 godzin. Prawdopodobnie był bezdomny, upił się i najnormalniej zasnął i już nigdy się nie obudził.
Znów wrócili na komendę, ponownie włączyli telewizor. Mecz już się kończył wygraną dla Manchesteru United, który pokonał rywala 2:0. Max, jako zagorzały fan Manchesteru City ubolewał. Natomiast Nathan triumfował.
Już mieli się zbierać, powoli rozchodzić do domów, aż nagle zadzwonił telefon. Wszyscy się zdziwili. Była już prawie 22;00. Komu nudziło się o tej porze? Tym razem odebrał sam Armani.
Okazało się, że znowu znaleziono trupa! Tym razem koło centrum handlowego, znaczy nie koło niego, a w jego parkingu podziemnym.
Max nie krył swojego zdziwienia i zdenerwowania. Miał już tego dość. Czy w tym kraju słowo "prawo" nie jest już nikomu znane? Przecież to policja jest od wymierzania sprawiedliwości, czy wszyscy już o tym zapomnieli? Gdy trochę ochłonął to odłożył słuchawkę telefonu na swoje miejsce. Podparł się na biurku. Wziął głęboki oddech. Opowiedział o telefonie. Nikomu się to nie spodobało. Nathan jakby się zamyślił. Układał w głowie wszystkie elementy tej dziwnej układanki.
- Czy możliwe jest, że ktoś zadzwonił w sprawie tego staruszka, tylko po to, żeby na chwilę odwrócić naszą czujność? Skoro był na dworze od dwóch dni, to na pewno umarł wcześniej. To na 100 procent telefonował wtedy sprawca, mówię wam!- powiedział po chwili namysłu.
- Faktycznie, to prawdopodobne. Mamy do czynienia z inteligentem?- śmiał się Siva.
- Albo z wiernym czytelnikiem kryminałów lub sensacji.- ciągnął Nathan.
Pojechali do centrum handlowego. Prowadził Loczek, jednak gdy Max zobaczył jak on chociażby trzyma ręce na kierownicy zaczął wypytywać o numer do tego, co mu dał prawo jazdy i stawiał z nim pierwsze kroki jako kierowca. I skończyło się na tym, że Max prowadził osobiście. Normalnie by z nimi nie jechał, ale z uwagi na to, że miał już dosyć tej sprawy i chciał ją jak najszybciej skończyć, musiał. Włączyli radio, jednak nie na długo, nie podobała się składanka, jaką puszczali. Wreszcie dotarli. Szybko wysiedli, no może poza Tom'em, który miał kłopoty z wyjściem z auta. Zaklął krótko pod nosem i wreszcie uwolnił się, z jak on to nazwał "szponów pasów bezpieczeństwa".
Kobieta. Prawdopodobnie uduszona. Była przy niej kartka, z przykazaniem oczywiście Pamiętaj, abyś dzień święty święcił. 
Wykonali rutynowe czynności, jak przy każdym wcześniejszym morderstwie.
Stwierdzili, że jest już zbyt późno na jakiekolwiek inne działania. Tak więc każdy pojechał do swojego domu. Umówili się, że jutro z samego rana spotkają się i w końcu definitywnie zakończą tą sprawę.
Wszyscy zebrali się punktualnie o ósmej. Każdy przyszedł tu dziś, by raz na zawsze zamknąć tą sprawę i z czystym sumieniem odłożyć akta na półkę z napisem Wyjaśnione.
Przyszedł ktoś z wynikami z sekcji zwłok. Kobieta została uduszona, prawdopodobnie poduszką. Nie znaleziono żadnych odcisków palców. Znaleziono za to coś innego, mianowicie różaniec.
- Różaniec?- powtórzył Tom.
Jay jadł na spółę kanapkę z Seev'em a Nathan coś notował.
- Tak, różaniec. Czarny, konkretnie.
- Coś musi łączyć wszystkie ofiary...- snuł Młody.
- Jest pewne połączenie, ale chyba nic nie znaczące. Wszyscy byli katolikami, wierzącymi i bardzo praktykującymi. Chodzili do jednego kościoła, najmniejszego, na obrzeżach miasta.
Nathan się zadumał.
- To wszystko trzyma się nawet kupy.
Pytające spojrzenia.
- Jeden kościół, jeden spowiednik, jeden ksiądz. To by tłumaczyło przykazania, różaniec i ogólne religijne gierki.
Popatrzyli na Nathana, nie wierzyli, że jego wersja w jakikolwiek sposób mogłaby być prawdopodobna.
- To skąd wiedział o przestępstwach jakich dokonywali?- mówił Jay, takim tonem jakby był zazdrosny, że sam na to nie wpadł.
- Byli wierzący i mocno praktykujący, chodzili do spowiedzi i robili rachunek sumienia.
- Czyli podejrzewamy księdza?
- Na to wychodzi....
- Ale brak nam motywu...
- A no właśnie. Motyw. Tu mam plan, żeby się przekonać czy mam racje. Jeśli to nie on jest zabójcą, odejdę bo to będzie oznaczało, że zawaliłem już pierwszą sprawę. Pójdę do spowiedzi, powiem, że kogoś zabiłem czy coś. Odczekamy jakiś czas i zobaczymy czy ksiądz będzie chciał wymierzyć sprawiedliwość.
- Chcesz się narażać?
- Będę miał broń. Cel uświęca środki. Może zamkniemy tą sprawę. Jak nie spróbujemy to nigdy się nie dowiemy.
Niechętnie, ale Armani przystał na pomysł młodego policjanta. Chciał dać mu okazję, by mógł się wykazać. Jeśli to, co on podejrzewa okazało by się prawdą... To Sykes mógłby zostać naprawdę dobrym gliną. Max był dumny, że ma takiego "pracownika" nawet jeśli to nie ksiądz był oprawcą.
Nathan poszedł do kościoła, do spowiedzi. Kościół był niewielki, ale ładny zarazem. Powiedział księdzu, że zabił troje niewinnych ludzi. Na co ten mu odpowiedział:
- Bóg Ci wybacza.
Za to ja ci nie, dopowiedział sam sobie. Wyszedł z kościoła i znów wrócił na komendę.
Na zwabienie zabójcy wybrali jakieś odludne miejsce, niedaleko kościoła. Nathan miał obstawę. Seev chował się za krzakami, Tom za kościołem a Jay siedział w samochodzie. Długo nie musieli czekać. Nathan poczuł jak ktoś go uderzył, jednak nie było to na tyle mocne uderzenie, by zemdlał. Zachował trzeźwy umysł. Odrócił się. Złapał za rękę... księdza, który trzymał w ręku cegłówkę. Szybko skrępował mu ręcę i założył na nie kajdanki. Jednak miał rację! Ale jaki on miał motyw? Dlaczego to robił? Wsadził go do radiowozu. Jay ruszył na sygnale. Potem zaczęto przesłuchania...
________________________
Taki tam rozdział...Sama nie wiem co o nim sądzić. Teraz to wszystko wydaje mi się strasznie naciągane i nudne...

niedziela, 26 sierpnia 2012

9. Anonimowy alkoholik.

Wszyscy już od dawna byli na komendzie, jednak brakowało najmłodszego członka ekipy policyjnej. Tom i reszta zdecydowali, że pojadą do niego do domu i zobaczą co się dzieje. Loczek  jednak musiał zostać, tak nakazał Max. Czekało go mnóstwo roboty papierkowej. Był wściekły, że to akurat on musiał się tym zajmować.
- Nathan nigdy nie spóźniłby się do pracy.- zaczął Seev
- Musiał mieć ku temu ważny powód.
Siva mu potaknął. Zatrzymali się przy numerze ósmym Baker Street. Zadarli głowę do góry, by zobaczyć czy Nathan nie jest w domu. Był pochmurny dzień i było dość ciemno, w sumie to dopiero ósma rano. Nie paliło się światło, okno również nie było uchylone. A więc musimy wchodzić na górę- pomyśleli. Tamtejsza okolica była dosyć ładna. Wszystko co potrzebne było pod nosem. Gdy tylko otwierają drzwi wejściowe stwierdzają, że na klatce mógłby, choćby od czasu do czasu, ktoś posprzątać. Jest brudno. W końcu są pod drzwiami mieszkania Nathana. Na drzwiach wisi przekrzywiona wizytówka z nazwiskiem. Pukają. Nikt jednak nie otwiera. Mają już odchodzić, ale Nathan otwiera drzwi. Nie wygląda najlepiej. Zaprasza ich do środka. Ma nieprzyjemny oddech, czuć od niego alkohol. No to pobalowałeś synku- myśli Siva. W jego mieszkaniu panuje mały bałagan. Na stoliku leżą opróżnione butelki po piwie.
- Poczęstowałbym was czymś, ale nie mam czym.- niemalże bełkocze.
Nathan nagle blednie. Staje się, jakby... cały niebieski.
- Och, ty ciało niebieskie czyś ty nie krążył wczoraj po monopolowych?- sili się na żarty Tom.
Debil- myśli Nathan. Nagle wybiega z salonu. W łazience wymiotuje. Po chwili wraca. Po jego minie choćby widać, że czuję się już trochę lepiej.
- Co się stało?
- Nic. Przerosło mnie to wszystko. Po co przyjechaliście? Przecież niedziela.
- Niedziela? Wow. Ile ty wypiłeś? Jest poniedziałek. Czas do pracy. Swoją drogą Armani złapał już bulwersa jak stąd do Warszawy.
Nathan szybko się ogarnął. Umył zęby najbardziej miętową pastą do zębów jaką tylko miał. Zamknął dom na klucz i wyszli. Po drodze kupił paczkę gum Orbit, które namiętnie rzuł przez całą drogę, w nadziei że nie będzie czuć od niego alkoholu. Nadzieja matką głupich, albo może nadzieja umiera ostatnia? Po wyczerpującej trasie wreszcie dojechali do celu. Wysiedli. Nathan aż bał wejść i pokazać się na oczy Max'owi. Musiał jednak przezwyciężyć strach. Jay stał w oknie i spoglądał na parking. Widać, że był zdenerwowany. Loczka nie można zostawiać na długo z papierami sam na sam, pomyślał Seev.
- Witam w naszych skromnych progach- mówił lekko podenerwowany Armani.
- Przepraszam, to się nigdy nie powtórzy. Obiecuję.
- No, ja myślę.
Max nieco złagodniał.  Nathan od razu pospieszył z pomocą Jay'owi. Zawsze był skory do pomocy. 
- Chociaż jeden- wymamrotał z ulgą McGuiness.
Zbliżała się już godzina siedemnasta. Armani gdzieś wyszedł, nie mówił dokąd. Wrócił po jakiś 20 minutach swojej nieobecności. Tom i Seev próbowali rozgryźć zagadkę tych morderstw. Nathan stwierdził, że jeśli uderzy kolejny raz na pewno zostawi po sobie jakiś ślad. Nikt nie jest przecież niewidzialny, nieomylny. Kiedyś się w końcu pomyli i wpadnie. Tylko ile osób jeszcze zginie?
George miał w rękach reklamówkę a w niej popcorn, chipsy i sześciopak piwa. Na widok piwa Nathanowi zrobiło się niedobrze. Popatrzyli na niego pytająco. Max jakby starał im się wytłumaczyć miną w jakim celu zrobił takie zakupy. Jednak go nie zrozumieli. Postanowił im to wytłumaczyć.
- Dziś jest mecz!
- A kto gra?- spytał Jay
Max posłał mu mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Man City z United, rzecz jasna.
- A o której?
- O 20.00
Oglądali mecz, jedli i pili. Akurat był koniec pierwszej połowy. Wynik nie był przesądzony, było 0:0. Zadzwonił telefon, służbowy. Ciekawe kto może dzwonić o tej porze?- zastanawiali się wszyscy. Dopóki nie odbiorą, to się nie przekonają. Telefon odebrał Seev.
- Znalazłem martwego człowieka- mówił zasapany głos po drugiej stronie.
- Gdzie to jest?
- Niedaleko parkingu pod Waszym komisariatem.
Żelu szybko przekazał reszcie uzyskane informacje. Niechętnie wstali i ruszyli z komisariatu. Chcieli przecież obejrzeć drugą połowę. Czy to kolejna ofiara?
Szybko odnaleźli mężczyznę, o jakim była mowa w rozmowie telefonicznej. Telefon był anonimowy. Trudno było Sivie stwierdzić czy dzwonił mężczyzna czy kobieta. Głos był dość niewyraźny.
Mężczyzna wyglądał jakby spał. Czuć było od niego alkohol. Wokół niego naliczyli sześć pustych butelek po piwie i dwie po wódce. Może umarł po prostu śmiercią naturalną? Wyglądał na starszego, miał około siedemdziesięciu lat, tak na pierwszy rzut oka. Nie znaleziono przy nim żadnego dokumentu, dzięki któremu mogli by sprawdzić jego tożsamość.
- A więc mamy anonimowego alkoholika...
Nie znaleziono przy nim kartki z przykazaniem. A więc nie był on kolejną ofiarą. Chyba....

_____________________________
Bardzo przepraszam, że dodaję go dopiero teraz! Jakoś moja wena chyba jest jeszcze na wczasach i pluska się w morzu ;( Dziękuje za wspaniałe 11 komentarzy pod ostatnim rozdziałem, to ówczesny rekord ;D. Muszę zmienić wygląd bloga, bo mnie on przeraża. xD

sobota, 11 sierpnia 2012

8. Stojąc w deszczu.

Przez chwilę stali i każdy spoglądał po sobie. Aż w końcu Max się wydarł i kazał im jechać, przeszukiwać miasto. Chwilę się ociągali, ale po kolejnej deprymendzie swojego szefa biegiem ruszyli do samchodu. Jay wziął mapę w dłoń. Tom usiadł za kierownicą.  Pierwszy parking był dość blisko, jednak nie wystarczająco blisko na tyle, by starczyło benzyny. Samochód rozkraczył im się na środku drogi, na jakimś odludziu. Do najbliższej stacji benzynowej mieli kilometr. Wysłali Nathana z kanistrem a sami pchali samochód na pobocze. Gdy dopchali wóz, zaczęło padać, szybko wsiedli do środka.  Wiedzieli, że Nathan będzie zły, bo zmoknie mu czapka, czyli świętość.
*
Nathan szedł środkiem ulicy. Szedł tip- topami. Był zły, że wysłali akurat jego, jak zawsze najmłodszy musiał odwalać czarną robotę, więc dlaczego niby tym razem miało by być inaczej? Nagle niespodziewanie zaczęło padać. Zaczął biec. Poczuł, że o coś się potknął, potem czuł już tylko uderzenie w beton. Chwilę mu zajęło nim całkiem się podniósł. Otrzepał się. Rozmasował obolałe kolano. Już miał odchodzić, lecz jednak chciał poznać powód swojego upadku. Rozejrzał się, był na parkingu. Wyjął z kieszeni latarkę. Zapalił. Potknął się o... trupa, o ofiarę na której poszukiwania ruszyli. Wziął telefon. Jednak nie było zasięgu. Poszedł na stację. Wrócił z kanistrem, wracał tą samą drogą. Wrócił na parking. Stał tam i mókł. Nie chciało mu się iść, a wiedział że i tak zaczną go szukać.
*
Czekali na młodego jakieś pół godziny. Żeby się nie nudzić włączyli radio. Słuchali najnowszych kawałków. Jednak w pewnym momencie Tomowi skończyły się papierosy i powiedział, że idzie po tego jak się wyraził- ciamajdę. Nie chcieli by szedł sam, więc wszyscy wysiedli z auta. Zamknęli je. Założyli kaptury i ruszyli. Uszli jakieś niecałe 200 metrów i znaleźli swoją zgubę. Stał jak taka sierotka nad czymś, czego bliżej zidentyfikować się nie dało, bo było zbyt ciemno. W ręce trzymał kanister. Tom rzucił tylko ciche " No jego szczęście.". Podeszli do niego i zobaczyli ofiarę o której była mowa. Mężczyzna, około tryzdziestki, wysoki, łysawy.
- No i jest...
- Dłudo szukać nie musiałem- mówił Nath, jakby dumny z samego siebie, W końcu to on znalazł ofiarę, co nie wydawało się łatwym zadaniem.
- No i czego cieszysz mordę? Potrzebny nam morderca a nie kolejna ofiara!
- Tak wiem...
- Była przy nim kartka? Przykazanie?- zmienił temat Seev, który wyczuwał, że może zaraz dojść do kłótni, a tego nie chciał, bo lubił obydwu a poza tym nie lubił być między młotem a kowadłem.
- Była. Czytaj. 
Seev wziął kartkę, na której napisane było Nie pożadaj żony bliźniego swego.
- Czyli miał kochankę?
- Niekoniecznie.- mówił Natk, który miał nadzieję, że może znalazł mordercę swojej dziewczyny, wiedział, że szanse na to były bardzo marne, ale zawsze były.
*
Po przyjechaniu ekipy ruszyli do samchodu. Tom nalał benzyny i ruszyli w drogę. Chcieli jechać do domow, ale zadzwonił Armani, żeby wpadli jeszcze na komendę, bo chciał im coś przekazać. Tak też zrobili. Max na nich czekał. Przekazał im kolejną kartkę, która dostał. 
Wiedziałem, że dacie radę. W sumie nie musieliście długo szukać. Jeśli podejrzewacie, po przykazaniu, że miał kochankę to mylicie się. Powodzenia! 
- I rzeczywiście. Nie chodzi o kochankę. Był podejrzany o gwałt i morderstwo młodej dziewczyny ale nie było dostatecznych dowodów.
- Dobrze mu tak. Gwałciciele, zboczeńce i wszyscy tacy powinni zginąć.- mówił agresywnym tonem Nath, który wiedział już, był pewien, że zginął oprawca jego dziewczyny.
- Też tak sądzę, ale dalej nic nie mamy. Poza listami, które nic nam nie dają, bo nie są pisane odręcznie, tylko na koputerze.
- Może zajmiemy się tym rano?
- Tak! Padam na twarz....
Jay słaniał się na nogach, podobno jak i Siva. Malo nie zasnęli.
- I tak nie miał zamiaru was dłużej tu trzymać, jedźcie do domów, widzimy się jutro.
- Do zobaczenia.- rzucili na odchodne.
Rozeszli się do domów. Jutro czekało ich mnóstwo roboty....

________________________
Z dedykiem dla Asi, tak się nie mogłaś doczekać i pomogłaś mi od czego zacząć rozdział ;D Mam nadzieję, że ani ciebie, ani pozostałych tym rozdziałem nie zawiodłam. Następny pojawi się za jakieś dwa tygodnie, bo wyjeżdząm, no może wcześniej ;D

piątek, 10 sierpnia 2012

7. Listy do M.

W bezruchu stali i wpatrywali się tępo w list. Po chwili przyszedł facet, miał wyniki sekcji zwłok. Zamordowana, którą znalazł Tom nazywała się Elisabeth Montrose, a ta, którą odnalazł Nathan to Rue White. Przyczyna śmierci pierwszej była znana praktycznie od samego początku- została zastrzelona z bardzo bliskiej odległości, drugiej natomiast nie stwierdzili konkretnie. Po chwili do drzwi ktoś zapukał. Był to znowu listonosz, znów miał coś dla Maxa. Max spojrzał na kopertę. Było na niej tylko Do M. Otworzył ją.
Czy już wiecie o co chodzi z tą dziewczyną z cmentarza? Szczerze, to wątpie. Więc Wam trochę pomogę, w końcu niosę dobro. Poszukajcie jej w swoich aktach. Rok 2000. Znajdziecie i zrozumiecie przykazanie.
Od razu zaczęli przeszukiwać akta. Na rezultat długo czekać nie trzeba było. Rue White w wieku 8 lat zabiła swoich rodziców. Sąd dał jej tylko dozór kuratora, bo była małoletnia a na dodatek niepoczytalna. Teraz miała 20 i poniosła karę. Stało się zrozumiałe przykazanie. Tylko kto chciał w taki sposób wymierzyć sprawiedliwość? To pytanie nie dawało im spokoju.
- Dobra, jedziemy- ogłosił Siva
- Dokąd?
- Czy ty się kiedyś ogarniesz? Jedziemy na przesłuchania! Jay! Obudź się, aż mam ochotę powiedzieć heloł!
Byli już w samochodzie, gdy zadzwonił Armani, twierdząc, że dostał kolejny list. Zaczął go czytać.
- Już wiecie, dlaczego. Zaraz będzie kolejna ofiara, bądźcie czujni.
-I jak mamy to rozumieć?
- Co mamy zrobić?
- Nie wiem, Nie jedźcie na razie nigdzie. Obstawcie  miejsca, które uważacie za stosowne i czekamy.
Pojechali pod klub golfowy, tam był Nathan, zoo- Jay, fryzjer- Siva, a Tom wybrał kiosk ruchu. Szkoda, że nie wiedzieli, że mają mini kamerki. Max im je założył, bo chciał zobaczyć jak sobie radzą. 
- Co wy do cholery robicie?- zadzwonił do najmłodszego
- Obstawiamy ewentualne miejsca przestępstwa
- No ty chyba zapobiegasz kradzieżom kiji golfowych a Tom już przegiął! 
- No, ale...
- Czekaj...
- Co?
- Znów list
- Czytaj
 - Jednak dziś nikogo nie zabije, Przepraszam, że fatygowałem policjantów.
Dłużej już nie rozmawiali. Policjanci spotkali się w pobliskim barze, zjedli obiad. I w końcu pojechali na przesłuchania. Dowiedzieli się, że pierwsza ofiara była dielerem narkotyków. Długo zastanawiali się o co w jego przypadku chodziło z przykazaniem. Nagle Nathan doznał olśnienia i stwierdził, że chodziło o narkotyki, Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną, czyli narkotyki nie będą Twoim Bogiem. Wszystkim wydało się to bardzo wiarygodne. Później przesłuchiwali inne osoby, ale te przesłuchania nic nie dały. Wrócili na komendę. Max na nich czekał. Znów dostał list.

Zmieniłem zdanie. Macie ofiarę. Jest na parkingu, ale którym konkretnie nie zdradzę, to w końcu wasza robota. Miłej pracy.

Ponownie ruszyli w drogę. Szukali, ale nie znaleźli, czyżby morderca bawił się z nimi w kotka i myszkę?

________________________________
Taki jakiś od niechcenia. Ale postanowiłam napisać i napisałam. Może się spodoba. Mogą być błędy, więc przepraszam.

wtorek, 7 sierpnia 2012

6. Cmentarz.

Nathan spojrzał w kalendarz. 19 lipca. A więc minął dokładnie miesiąc. Miesiąc temu zginęła jego ukochana dziewczyna- Sarah. Miała 19 lat, całe życie przed sobą, była w ciąży. Ale ktoś ją brutalnie zgwałcił i zabił. Nathan nie mógł sobie z tym poradzić, było to dla niego bardzo, bardzo trudne. Sprawcy nie odnaleziono, nie pozostawił po sobie żadnych śladów. Nathan na początku dużo pił. Ale w końcu powiedział temu dość. Wtedy postanowił pracować w policji, chciał dorwać tego gnoja. Chciał się zemścić, ale zgodnie z prawem. Ubrał się i wyszedł z domu. Poszedł do kwiaciarni, w której kupił kwiaty i znicze. Ruszył na cmentarz. Gdy dotarł usiadł na ławce, zapalił znicz, położył kwiaty na grobie. Pomodlił się. Obiecał sobie, że dopadnie tego skurwiela, nie umiał o nim inaczej mówić. Przy grobie Sarah spędził około godziny. Już prawie wychodził z cmentarza, ale zauważył siedzącą ze spuszczoną głową na czyimś grobie kobietę. Podszedł. Nie odzywała się. Uniósł jej głowę, była cała we krwi. Nie żyła. Obok niej leżała kartka Czcij ojca swego i matkę swoją. Zaniepokojony zadzwonił do Toma
- Słuchaj, jestem na cmentarzu. Jest kolejna ofiara. Jakaś młoda dziewczyna i przy niej przykazanie a wy macie coś nowego w sprawie tego "samobójcy"?
- Co? Kolejna ofiara? Już trzecia... Cholera...
- Jak trzecia?- pytał zdziwiony Nath, bo nic nie wiedział
- Normalnie. Jestem w sanatorium i tu też zamordowano dziewczynę, młoda, prostytutka. Przy niej też jest kartka
- Cholera, o co w tym chodzi?
- Chciałbym się dowiedzieć. Dzwoń po ekipę.
Gdy zjawił się lekarz i zrobił pierwszą sekcję zwłok, stwierdził, że ktoś podał jej truciznę, zmarła około 10, czyli jakieś dwie godziny przed tym, jak Nath przyszedł na grób swojej byłej dziewczyny. Wrócił do domu, przebrał się, zjadł "na bogato" czyli croisanta z dżemem i kakao. Pojechał na komendę. Wszyscy już na niego czekali. Również zaniepokojony Armani.
- Musicie to rozwiązać, wierzę w was- dodawał im otuchy, a przynajmniej tak mu się wydawało Armani.
Nathan nerwowo chodził po całym pomieszczeniu, Żelu razem z Tomem palili a Loczek kręcił się na obrotowym krześle, aż w końcu spadł.
- Jak mamy to niby rozwiązać? Nie mamy żadnych dowodów, nawet najmniejszych poszlak. Sprawca lub sprawcy nie pozostawiają po sobie żadnych śladów. Nic nie mamy!
- Mamy te kartki, przykazania...
- Ale każdy mógł je napisać, przecież zostały napisane na komputerze, nie mamy punktu zaczepienia.
- Na pewno coś jest, musimy tylko uważnie pomyśleć, każdy drobny, nawet najdrobniejszy szczególik może być ważny
- Jutro zajmiemy się przesłuchaniami, wszystkich. Dowiemy się jak dokładnie nazywają się ofiary, sprawdzimy je. Na razie nic innego nie możemy zrobić.
- Mamy tak bezczynnie siedzieć?
- Nie mamy wyboru!
Dyskusję przerwało pukanie do drzwi. Przyszedł listonosz. Miał list do komendanta. Max odebrał. Przeczytał i nieporadnie drapiąc się w głowę oddał kartkę reszcie.
Wiem, że na razie wydaje wam się to wszystko dziwne i niezrozumiałe, Ale niedługo to zrozumiecie. Gdy przesłuchacie kilka właściwych osób zrozumiecie o co chodzi z przykazaniami. Jak się pewnie domyślacie morderstw będzie tyle, ile jest przykazań, czyli dziesięć, chociaż to i tak za mało, by wyeliminować zło w tym mieście.
______________________________
Jeśli ktoś czekał na rozdział, to przepraszam że dopiero teraz go dodaje ;D I dziękuje za 9 komentarzy pod ostatnim, to dla mnie wiele znaczy. Dla czytelników dedyk ;)